Złocisty brąz do połowy ramion, na twarzy i łydkach – nigdy nie narzekałem na brak opalenizny. „Co ty taki opalony dalej jesteś ?!” pytają mnie, bo niby dawno po wakacjach. Może i po, ale brąz to mój kolor od wiosny. Z kolegami przy robocie, czujemy słońce codziennie, nieraz od świtu. Majowe łapie na radochę, że “nareszcie ciepło”, lipcowe “pali niemiłosiernie”, we wrześniu miło “jak przygrzeje”, a jak wyjdzie w październiku, to wyciska łzy, że to ostatnie promienie. No i dobrze, że się zapisują tym brązem na skórze, bo będzie co wspominać, jak przymrozi jesienią. Robota też się wtedy przypomni, bo na pewno jej w wakacje nie brakowało. Każdy już kojarzy, że to najlepszy moment na zmiany. Nowe przejazdy, światła, zakręty, no i ta “strefa 30″… Tak myślę, że nieźle się ludzie musieli zdziwić po urlopach. Jadą do pracy, niby grzecznie, bo pięćdziesiątką, a tu buch 17. takich obrywa mandaty! Nie słyszeli, że trzydziestką jedziemy, znaku nie widzieli, bo jeszcze myślami nad morzem, no to 300 zł na pewno obudzi. Pech. Dla mnie takie przepisy to kilkanaście albo kilkadziesiąt nowych znaków. A ja wtedy łopata w jedną rękę, znak z ograniczeniem w drugą i na miasto pozdrawiać kierowców. Jak mnie, kto zapyta, jedno mogę poradzić – taka rada za 300 zł: “patrzcie na drogę i znaki – te z ograniczeniem w kwadracie to strefa. Obowiązuje do odwołania. Noga z gazu, a zaoszczędzone pieniądze z mandatu odkładać na wakacje. Nie dość, że cali dojedziecie do celu, to jeszcze z urlopu wrócicie w najlepszym kolorze… brąz”